Wychowuję- daję prawo wyboru, prawo do odczuć i prawo do samodzielności



Hej!

Nie jestem ekspertem do spraw wychowywania dzieci, nie pozjadałam wszystkich rozumów, a moje spostrzeżenia, którymi pragnę się podzielić są tylko i wyłącznie moimi własnymi doświadczeniami. Tematu z pewnością nie wyczerpię i mam nadzieję, iż przekażę to spójnie i składnie, ALE trzeba brać wzgląd na to, że jako nie jest to rozmowa- gdzie można coś dopowiedzieć czy szerzej wyjaśnić, wtrącić- to może być bariera wynikająca z mojej strony z np. nieumiejętnego przekazu czegoś co może być opacznie zrozumiane. Dlatego zachęcam do udzielania się, wymiany swoich doświadczeń.

Jako mama bardzo ekspresyjnego i silnego charakterem czterolatka ośmielam się wychodzić z tym wywodem. Nadal się uczę, a moje doświadczenia i sukcesy również i porażki są składową wielu rzeczy. Dziś chciałabym skupić się na kwestiach wolności wyboru i samodzielności na jakie pozwalam w wychowywaniu mojego dziecka.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że Mieszka wychowuję tak jakbym sama chciała być traktowana. Mam do niego szacunek równorzędny do dorosłego i traktuję go jako równego sobie ( oczywistym jest, iż wszystko jest w granicach zdrowego rozsądku ponieważ ma 4 lata nie pozwolę mu np. na skok na boungee "bo uważa, że da radę"!).
Niemniej jednak daję mu przyzwolenie aby mógł dokonywać wyborów i był samodzielnym, na popełnianie błedów i ponoszenie konsekwencji. Porażka dziecka nie jest zawsze moją porażką i może to co napiszę brzmi okrutnie ( nie chodzi oczywiście o kwestie cierpienia fizycznego) . Ale tak jest - porażka motywuje, dziecko uczy się na błędach, własnych błędach- zupełnie jak ja. Jest ono bogatsze w dościwadczenia, a ja o tyle bardziej dumna. Nie chciałabym aby ktokolwiek pomyślał, że Mieszko ma wolną rękę we wszystkim gdyż z racji na młody wiek, niedojrzałość i nieświadomość wielu niebezpieczeństw tak nie jest. Cały ten "myk" polega na tym, że przyzwalam wtedy i na tyle aby np. życiu to nie zagrażało.
Świetnym przykładem może być tu rozmowa sprzed paru tygodni, kiedy to mój czteroletni syn w taki sposób argumentował chęć posiadania mini poceta (mały motocykl, na którym może jeżdzić także dorosły):
"...przeciez jestem bardzo sprawny i ogarniety, świetnie trzymam równowagę. Sama wiesz jak ty lubisz motocykle... dam sobie radę..."
Zaniemówiłam. Z całym szacunkiem do mojego dziecka, jego samodzielności, czy mojej sympatii do motocykli- ale na takie ekstremum nie jestem na razie w stanie pozwolić ani sobie ani jemu. To właśnie element, który wykracza z granic mojego komfortu (choć wiem, że faktycznie dałby radę) i nie ma tu niczego z hipokryzji, że mówię jedno, a drugie robię. NIE. Nie w takich wypadkach! Nie zostawiłam go jednak bez wyjaśnień, zaakceptowałam jego uczucia, ale i opowiedziałam o swoich obawach. Znaleźliśmy alternatywę.

...

Pamiętam kiedy Mieszko miał jakieś półtora roku i byłyśmy z moją Przyjaciółką Madzią na placu zabaw. Oczywiście miałam dziecko w zasięgu wzroku, ale o ile nie wołał mnie aby mu pomóc- nie podchodziłam. I wbrew pozorom zaufanie większe w taki sposób mamy wypracowane do siebie ( pomogę zawsze gdy o to mnie poprosi), aniżeli daję do zrozumienia, że wyręczam tudzież nie pozwalam mu na rozwinięcie dziecięcej autonomii. Mama niewiele młodszego dziecka ledwo gdy probowało wejść na drabinkę (a robiło to naprawdę sprawnie) podeszła i zdejmując je powiedziała do niego "jesteś na to za mały, ale i tak nic nie rozumiesz". Magda jest nauczycielem w przedszkolu i przyznam, że o wiele rzeczy ją pytam o ile nie działam intuicyjnie- i tak jak wpsomniałam na początku- traktuję Mieszka tak jak sama bym chciała być traktowana. Bardzo nas to zasmuciło gdyż tak naprawdę dzieci rozumieją więcej niż nam się wydaje, a taka postawa działa demotywująco, tłumi się w dziecku szacunek do dziecięcych zmagań. Dlaczego by nie asekurować dziecko przy wchodzeniu na dwa stopnie drabinki, na tyle, że jesteśmy o nie bezpieczni, a na tyle aby dać dziecku możliwość zdobycia maleńkiej zjeżdzalni? Oczywiście- każdy wychowuje dziecko jak chce, ale założenie, iż dziecko nic nie rozumie pozytywnie nie wpływa na nic...

Jest wiele osób, które uważają, że na wiele Mieszkowi przyzwalam (np. miał 2.5 roczku gdy na deskorolce zaczął jeździć, tyle samo gdy skakał na trampolinie w stylu bandżi wyżej od nastolatków). Taka jest jednak moja 'otwartość' w kwestiach akceptacji i przyzwalania na dokonywanie wyborów i odczuwanie u mojego dziecka.

Post jest tak długi, że nie wiem czy ktokolwiek to przeczyta - i tak jak myślałam - temat tylko liznęłam. Przykładów mam tysiące - każdy dzień jest lekcją dla Mieszka i dla mnie.

Taki zarys wiec zostawiam i jestem ciekawa jak Wy wychowujecie dzieci ?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz